Romet Pony (motorynka): Moje największe marzenie

Niesamowite w jakich czasach żyjemy… rozwój technologii sprawia, że samochody zaczynają samodzielnie parkować, a jednoślady mają w sobie kilka kilogramów elektroniki odpowiedzialnej za dawkowanie paliwa, hamowanie, optymalne przyśpieszanie, a nawet zmienianie biegów. W tym pędzie jednak wielu z nas tęskni za przeszłością…

Przeszłością w której tak niewiele trzeba było, aby poczuć radość i wolność. Wystarczyły dwa kołka, niewielki silniczek i kierownica. Te potrafiły się psuć niezwykle często, jednak wszelkie awarie nie zrażały użytkownika. Ten traktował swój jednoślad jak członka rodziny, który po prostu czasem chorował, albo był obciążony genetycznie.

Nie ma czego ukrywać – 20 i 30 lat temu wiele konstrukcji, zwłaszcza bloku wschodniego było najzwyczajniej w świecie prymitywne, zacofane pod względem technologicznym. W porównaniu z zachodnimi i japońskimi produkcjami byliśmy w lesie. Nie było jednak żadnej alternatywy dla przeciętnego kowalskiego. Dlatego zakochiwaliśmy się w tym co było. Do dziś dnia na widok tych klasyków kręci się łezka w oku.

Romet Pony? Nie znam. Zaskakujące jak niewiele osób wie jak w papierach nazywała się popularna “Motorynka”. Kto miał Ponego miał wszystko – miłość, przyjaźń i szacunek całego otoczenia. Dostać Motorynkę na komunię to jakby dziś wręczyć nastolatkowi najbardziej wypasione auto. Dzieci na widok Rometa Pony owiniętego kokardą potrafiły zasłabnąć. Nikt się nie przejmował awaryjnością i faktem, że będzie trzeba codziennie tę maszynę tachać po schodach z piwnicy, albo wyciągać po schodach na 4 piętro. Romet często stał w pokoju dziecięcym obok łóżka. Taki to był prezent.

Ludzie zachodu na widok Ponego krztusili się ze śmiechu. Zakładali, że to żart, efekt nadużywania alkoholu w ówczesnych zakładach Rometa. Nie ma się im co dziwić – w porównaniu z produkowanymi w tych czasach Yamahami, Hondami czy Aprilia’mi to była przepaść.

Tytułem wtrącenia – pamiętam doskonale motorower Aprilia RX 50 ccm, mojego przyjaciela Roberta. Rodzice kupili mu ten sprzęt jako używany początkiem lat dziewięćdziesiątych. Do dziś dnia, mimo, że byłem wtedy gówniarzem – pamiętam to zdziwienie kiedy dowiedziałem się, że ten jednoślad został wyprodukowany w 1988 roku! My wówczas dalej tkwiliśmy w Ponym, Ogarze i Komarze. Przepaść jest tutaj mało adekwatnym określeniem. Ten design, ta moc, detale i dopracowanie w każdym detalu. Też marzyłem o takim sprzęcie. Ponieważ czasy były trudne Robert miał zakaz przyznawania się do posiadania tego sprzętu w garażu. Jedynie mógł sobie jeździć po okolicznych szutrach. Przez to przyrzekłem dochować tajemnicy – ani słówka nikomu o sprzęcie i o wspólnych jazdach po mieście. Co za czasy…

Dziś sytuacja się odwróciła. To właśnie Romet Pony jest tym diamentem motoryzacji – obok którego nikt nie przejdzie obojętnie. Nie tylko ze względu na walory kolekcjonerskie. Tu chodzi o sentyment.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

Inne publikacje na ten temat:

3 opinii

  1. To były czasy, pamiętam jak szaleliśmy wokół bloku na motorynkach. Prędkość 40km/h wydawała się ogromna. Miałem 3 motorynki – Pony i 2 Stelle – druga Stella kupiona w Łodzi była totalnym złomem, na którym wróciłem do W-wy bez oleju w skrzyni (okazało się już w domu). Ale miło ją wspominam – nigdy nie stanęła z dala od domu i na niej wszystkiego się nauczyłem. Teraz dzięki temu chiński pojazd obsługuję bez problemów.

  2. Motorynka…. ech, łezka się kręci w oku. Pierwszego miałem 50-T-3 (strasznie awaryjny) a potem już tylko motorynki. Przewinęło mi się kilka sztuk (50-M-1, 50-M-3), jedną ukradli mi na drugi dzień zaraz po remoncie, lakierowaniu i złożeniu do kupy, inna była totalnie stuningowana (olejowe lagi z przodu, olejowe teleskopy z tyłu, bak od jawki, deska rozdz. z prawdziwego zdarzenia z szybkościomierzem, kontrolkami, prawdziwą stacyjką, prostokątny reflektor, stop z tyłu, aku na pokładzie, migacze i wiele jeszcze innych udoskonaleń). Kolejna motorynka prawie mnie wysłała na tamten świat jak w czasie jazdy ~40km/h oderwały się mocowania przedniej osi od lag i była gleba przez kierownicę (bez kasku oczywiście!) itd, itp. Ogólnie bardzo miło wspominam ten motorek mimo swojej awaryjności. Prawdę mówiąc chętnie bym się tym dzisiaj przejechał – dla przyjemności 🙂 . Fajny był sprzęt, zrywny, można było poszaleć itp. Tylko te nieszczęsne opony których nigdzie nie było a Pirelli miały ceny z kosmosu.

  3. Pamiętam i wspominam z sentymentem chociaż nigdy nie posiadałem… Za to wyjeżdżając w wieku 9-10 lat na wakacje w Bory Tucholskie miałem okazję spotkać dzieciaki, które jeździły na tym cudzie motoryzacji. Pamiętam problemy z odpaleniem, pracą silnika, ale później dziką satysfakcję jak mogłem się przez kilkanaście minut przejechać… Fajne czasy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button