Refleksje po sezonie motocyklowym 2010

Teraz, gdy temperatury poniżej zera nie będą już niczym nadzwyczajnym, a po 40-sto stopniowych upałach pozostały tylko ciepłe wspomnienia, można tylko podsumować zakończony sezon i wspomnieć co ciekawsze momenty. Jeśli jesteście zainteresowani moją opowieścią – zapraszam!

Ferro 604-4. Nawet najpiękniejszy skuter niewiele nam da, jeśli mechanika będzie jego słabym punktem

Trudno mi zdefiniować kiedy dla mnie rozpoczął się ten sezon. Głównie dlatego, że jeszcze na jesieni zeszłego roku zacząłem remont poprzedniego skutera Ferro 604-4, w którym wysiadło zawiesie silnika. Tuleje metalowo-gumowe uległy takiemu zużyciu, że podczas kładzenia w zakręt łatwo było złapać rybkę. Niestety, pomimo rozłożenia połowy skutera i wymiany tulei w całym tylnym zawieszeniu problem pozostał – prawdopodobnie z powodu uszkodzonych łożysk główki ramy. Niestety, przez zimę z rozłożonego skutera dostało się także gaźnikowi, którego materiał utlenił się wewnątrz i pozatykał niektóre cieńsze kanały. Pomimo zakupienia gaźnika z Vespy LX50, niezbędna okazała się jego regulacja za pomocą dyszy głównej (tą miałem) oraz dyszy wolnych obrotów (a tej nie). Niestety, już brakowało mi sił na ten skuter zwłaszcza, że tyle co się przy nim napracowałem nie dało rezultatu (wspomniane zawieszenie). Dlatego zacząłem szukać czegoś nowego, skuter miał iść na sell…

Samo szukanie nowego pojazdu też było czymś, co zapamiętałem szczególnie. Głównie dlatego, że ciężko było wyrwać coś markowego, w miarę nowego i nierozpadającego się (vide poprzedni chiński skuter) za kwotę 3 tysięcy. Jednak znalazłem ogłoszenie mojego Kymco Nexxona. Niestety, ogłoszenie znalazłem w niedzielę wieczorem, a wyjechać obejrzeć i ewentualnie kupić motorower mogłem z bratem dopiero w przyszłą sobotę, więc musiałem czekać cały tydzień. Oczywiście nie było łatwo, także dlatego, że choć sprzedający cały czas był na “tak”, to w piątek zadzwonił do mnie i powiedział, że jednak nie sprzedaje moto, bo oszukano go przy kupnie motocykla i nie miałby czym dojeżdżać do pracy… Jakby było śmieszniej, po czterech godzinach zadzwonił, że jednak może go sprzedać – wiecie jak ambiwalentnie się wtedy czułem? Po prostu nie chciało mi się jechać obejrzeć ten skuter… Koniec końców skuter kupiłem, sprzedający zjechał z ceny, bo kilka plastików było porysowanych, ale poza tym nówka, 900km na liczniku. Teraz trzeba było tylko dojechać do domu.

Kymco Nexxon. Zanim zaczęły lecieć liście z drzew leciały kolejne kilometry. Niestety sezon się skończył...

Od pierwszego powrotu do domu rozpoczęła się  moja nauka jazdy na biegówce. Nie dość, że inaczej się na niej siedziało, dźwignia zmiany biegów była typu palce-pięta i stanowczo za krótka, a integralny kask nie pozwalał spojrzeć kątem oka podczas ruszania, aby prawidłowo postawić stopę. Pierwsze 50km ciągłej jazdy i pierwsze doświadczenia, że zabezpieczenie nie pozwala zmienić biegu na niższy przy zbyt wysokich obrotach. Z tego powodu brat, za którym jechałem musiał kilka razy się zatrzymywać. Muszę wspomnieć, że pogoda podczas powrotu do domu nie sprzyjała zakupom, był początek kwietnia, było chłodno i padał deszcz. Mimo to dałem radę, dojechałem do domu i byłem zadowolony z nowego zakupu. W ciągu pierwszych kilku dni nauczyłem się używać biegów bez większej ingerencji uwagi. Ponadto cieszyłem się, że mój nowy pojazd ma brzmienie 125-tki – po cichutkim skuterze była to miła odmiana.

To, co kolejne bardzo zapamiętałem, to początek urlopu. Przypadł on na początek lipca, kiedy to zaczęły panować potworne, 40-sto stopniowe upały. Taka pogoda była mi na rękę, gdyż miałem ambitne plany – w ciągu 14 dni jak najwięcej siedzieć nad pobliskim jeziorem. Dojazd w obie strony – 70km. Plan zakładał zwiększenie stanu licznika o 1000km przed powrotem do pracy. Wymiana oleju i w drugi dzień urlopu pierwszy raz ruszyłem nad jezioro. Podróże wiejskimi, mało uczęszczanymi drogami ułatwiał GPS.

Całą podróż zaliczyłbym do udanych, gdyby nie to, co zdarzyło się pod sam jej koniec. Gdy byłem już znowu w mieście podjechałem pod parking, zalałem do baku paliwo z kanistra i stwierdziłem, że na następny dzień przydałby się pełny bak. Zawróciłem i pojechałem na stację benzynową. Kilkaset metrów dalej dojeżdżając do wlotu na drogę z pierwszeństwem jedzie przede mną L-ka, sprawdzam czy mam wolne z lewej i odwracając głowę spostrzegam, że pomimo pustej drogi Lewusu zatrzymał się na środku skrzyżowania. Zdążyłem już tylko się zdziwić i impulsywnie wcisnąć dźwignię hamulca, blokując przedni hampel, przednie koło złapało uślizg i skuter się położył, wjeżdżając pod eLkę. Poczucie humoru nie ucierpiało, gdyż śmiałem się z całej sytuacji, jednak motorower i samochód wyszli na tym gorzej. Na szczęście najbardziej dostała owiewka od strony asfaltu i prawa część kierownicy, przy samochodzie porysował się zderzak – niestety instruktor zdecydował się wezwać policję. Oczekiwanie uświadomiło mi, że pieczenie ręki to zdarty łokieć. Nie było łatwo… 250zł mandatu i wizja zwyżki z OC zepsuły mi humor. Fakt, że wspomniane owiewki uszkodził już poprzedni właściciel nie pocieszał mnie, gdyż wymiana kosztowała 400zł, ale co tam, nie będę jeździł uszkodzonym skuterem.

Powinniśmy się cieszyć, jeżeli kosztem kolizji jest tylko kilka plastików.

Pozostaje cieszyć się, że jednak zablokowałem hamulec, bo wjazd w zderzak skończyłby się albo większymi zniszczeniami w puszce, albo lotem przez kielnię i pogięciem lag. Do dziś nie rozumiem, jak mogłem przejechać w tym dniu tyle km i mieć kolizję pod domem. Chyba właśnie wtedy pomyślałem, że warto by było dowiedzieć się czegoś więcej o technice jazdy motocyklem, gdyż następny błąd może skończyć się gorzej. Uczucie nieśmiertelności prysło, a przez następne dwa dni nie wsiadałem na skuter. Może to śmiesznie brzmi, ale jakaś niechęć człowieka nachodzi w takich sytuacjach.

Kolejne wspomnienia są już na szczęście bardziej miłe. Planu wyjazdowego nie wykonałem, ale częste podróże uświadomiły mi jak bardzo lubię spędzać czas na jeździe. Tylko dlaczego krajobraz mija tak wolno? Upały trwały w najlepsze, a mnie dodatkowo zadowalała myśl, że motorek spełnia się podczas jazdy wyśmienicie. Zero awarii, do tego olejak nieźle dawał radę w temperaturach w których ludzie nie wytrzymywali. Wtedy to też pomyślałem sobie, że Kymco ma naprawdę dobre sprzęty. Niestety, z racji tego użytkowanie moto było strasznie nudne – poza laniem paliwa nic się nie działo. Gdy pomyślę, że oba pojazdy, nowe Ferro i używane Kymco kosztowały mnie takie same pieniądze to aż dziwię się, że tamten był tak kiepski albo ten tak dobry. Mimo wszystko od czegoś trzeba było zacząć, a jeżdżenie Kymco tylko zaostrzyło apetyt na coś jeszcze lepszego.

Teraz, gdy już nawet dojazdy do pracy nie wchodzą w grę i rozmyślam nad minionym sezonem dochodzę do wniosku, że mam mały staż na moto. 4200km w pierwszym sezonie, 3800 w tym – to niezbyt dużo. Fakt, mechanicznie jeździć potrafię. Ale z pewnością wiele można w tej jeździe poprawić. Czeka mnie ćwiczenie nagłego hamowania i ogólnie efektywnego hamowania na początku sezonu. Myślę także, że przydałoby się poprawić głębokość kładzenia moto w szybszych zakrętach, ale to zarówno kwestia sprzętu, jak i strachu przed zbyt mocnym pochyleniem. Zwłaszcza, gdy się nie ma odpowiedniego (pełnego) stroju. Poza tym muszę się jeszcze nauczyć stosować wszystkie techniki bezpiecznej jazdy po mieście. Teraz, zwłaszcza podczas ostatnich jazd po metropoliach pomimo zachowania w pamięci informacji na co uważać i czego unikać moja prędkość na niektórych drogach była zdecydowanie zbyt duża, aby w sytuacji awaryjnej nie skończyć podobnie jak w lipcu. Myślę, że informacje przyswojone z książek i zimowa przerwa pomogą uspokoić temperament, a manetkę do końca odkręcać będę dopiero poza rogatkami miasta. Niestety trzeba sobie uzmysłowić, że gdy się lubi prędkość człowiek raczej nie będzie zachwycony jazdą na wózku… Może jest to smutna refleksja ogólnie i przesadzona w stosunku do mocy skuterów 50ccm, ale nawet przy tych 60-70km/h można się zabić. To fakt, tylko zazwyczaj o tym nie myślimy.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Koniec sezonu to dobry czas na wspomnienia i refleksje nad tym, co dalej począc ze swoją pasją

Co najbardziej utkwiło mi w pamięci w tym sezonie? Moja kolizja. Dlaczego? Bo pokazała mi, ile jeszcze jest do zrobienia, że jazda na o2o to przywilej ludzi, którzy potrafią myśleć za siebie i innych. Jeżeli podczas życia będę chciał kontynuować pasję jeżdżenia jednośladami, zwłaszcza mocniejszymi to wypada mi zacytować tylko słowa z pewnego filmu o człowieku-pająku: “Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”. Choć skutery dużych mocy nie mają, to mimo wszystko używanie ich nierozważnie może doprowadzić do tragedii i kiepskich skutków. Czy mimo to nimi jeździć? Owszem. Czy poprzestawać na odkręcaniu i hamowaniu? Według mnie – nie.

Fot.: Michał Wujak/Skuterowo.com

Inne publikacje na ten temat:

3 opinii

  1. Bardzo fajny artykuł,sam na własnej skórze przekonałem się że nie ma to jak dwa porządne i skuteczne tarczowe heble jakie posiadają Nexxony,nie raz uratowały moją skórę!Pozdrawiam gorąco i serdecznie wszystkich skutero-maniaków.

  2. Sporo skuterów ma teraz też z tyłu hample tarczowe, ale zazwyczaj są one na linkę. W Nexxonie są oba hydrauliczne o czym warto wspomnieć, Dario ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button