Mechanik Motocyklowy: Nowy zawód w Polsce

“Produkujemy bezrobotnych” (!) albo “Chcesz klepać biedę – ucz się i nas” (!) – takie albo podobne plakaty, banery – ba neony nawet, powinny zawisnąć na większości szkół w Polsce. Zwłaszcza tych, które kiedyś przygotowywały do zdobycia konkretnych umiejętności, wiedzy praktycznej no i w efekcie zawodu.

Wyjątkowo jaskrawo, widać to na przykładzie zawodów technicznych czyli takich które związane są z motoryzacją. Od dobrych kilkunastu lat proces “degrengoladyzacji” nauczania czegokolwiek konkretnego w Polsce odbywa się z wyjątkowymi “sukcesami”. Kolejne reformy doprowadzają to tego, że młody człowiek po szkole średniej, poza paroma regułkami i czasem datami nie potrafi praktycznie niczego. Warto dodać, że zaczęło się to dziać na laaaata przed tym jak ministerstwo uknuło akcję opatrzoną hasłem “dziewczyny na politechniki, na długo przed tym jak niejaki mecenas – minister edukacji Giertych, wbił na powrót uczniów nad Wisłą w obleśne szkolne mundurki (na koszt rodziców rzecz jasna!), które wkrótce potem, znów trafiły na szmaty i na lata przed tym jak inny geniusz edukacyjnych rewolucji, dla odmiany profesor Handke zarządził, że dzieci i młodzież już od maleńkości niemal, będą w praktyce przerabiać polski znój drogowy w praktyce, wganiając je na siłę do słynnych już “gim-busów”…

Kiedyś szkoły techniczne zwane dla ułatwienia technikami bądź liceami zawodowymi mniej lub bardziej udolnie, ale jednak, starały się uczyć w konkretnych specjalizacjach zarówno w ławkach jak i na zajęciach praktycznych. Mało tego finał nauczania poza maturą, odbywał się poprzez obronę tak zwanej pracy dyplomowej, której powodzenie zależało od uzyskania np. tytułu technika. Owa praca polegała na ogarnięciu części teoretycznej czyli przeprowadzeniu czegoś w rodzaju dowodu obliczeniowego
(potem koniecznie oprawionej u introligatora…) oraz praktycznej – czyli wykonaniu modelu, cześć maszyny, bądź pojazdu, aż po zrobienie owej rzeczy od zera. Bywało i tak, że nad opracowaniem owej “rzeczy” biedziły się całe grupy przyszłych techników, zresztą pod okiem profesora – wykładowcy – nauczyciela – promotora. Do dziś, w szkolnych magazynach “w” i “na” szafach, co bardziej wiekowych szkół zalegają całe stosy owych prac – nie zawsze co prawda w 100-u procentach udanych, ale będących świadectwem tego, że młodzież jednak coś potrafiła wykonać pracą własnych rąk i głów.
Byli nawet tacy, którzy w ramach pracy dyplomowej budowali, rekonstruowali i odnawiali pojazdy, które skazane były na śmierć, co już samo w sobie wyło wartością nie do przecenienia, że o aspekcie pracy zespołowej, zwanej współcześnie i modnie team’em nie wspominając.

W nowych realiach niczego się już nie buduje, bo kolejni genialni twórcy polskiej “nowej szkoły” uznali, że lepsze będą suche testy, ba żaden specjalny egzamin na finał potrzebny nie jest, wychodząc chyba z założenia, że jak ktoś ma się czegoś “naumieć” to i tak musi zatroszczyć się o to…sam.
Tu pojawia się proste i logiczne pytanie: na co komu potrzebne takie szkoły, które poza generowaniem kosztów budynków, płac i ciepłych etatów całych tabunów nauczycieli-teoretyków, nie uczą praktycznie niczego? Tak sie składa, że mam na temat współczesnej formy uczenia wiedzę z pierwszej ręki, gdyż mój osobisty siostrzeniec Kuba, usiłuje zdobyć zawód w klasie technik lotniczy. I jak to przebiega? Na tak zwanych praktykach w jednym z aeroklubów, głównie pętali się po hangarze, raz byli niemymi świadkami wymiany silnika w jednym z samolotów ale bez możliwości tknięcia choćby śrubokrętu. Finał jego nauki w owej szkole to będzie czysto papierowy – o zgrozo! TEST!!!

Ale są jaskółki, które co prawda jeszcze rewolucji nie oznaczają, ale “kaganek” owszem. W słynącym z praktycznego myślenia mieście Poznaniu, w Zespole Szkół samochodowych na Ratajach właśnie od Września ub. roku jest klasa o specjalności “mechanik motocyklowy”. Chętnych do wyboru owej specjalizacjii (po pierwszej klasie) było trzech na miejsce! Od nowego roku szolnego – czyli od września 2013, klasa startować będzie od pierwszego roku nauki.
Nie odbywa się to bez bólu i broczenia “koryt krwi” przez inicjatorów całej akcji ale udaje się. Nie bagatelną rolę odgrywa przy tym znany mi osobiście, niejaki Zbyszek Kopras nie tylko fan, ale wręcz fanatyk motoryzacji. Sam ma w domu, garażu, stodole, przybudówce i na strychu nawet, ponad 350 pojazdów, głównie motocykli i skuterów i sto tysięcy razy więcej zapału. Ten prze miły człowiek z wypiekami na twarzy, opowiadał mi jak osobiście, kosztem własnego czasu i pieniędzy jezdził, lobbował i wydreptywał przeróżne ścieżki  także w stolicy, by owa klasa powstała. Mało tego, doświadczenia z Poznania mają być wytycznymi dla innych szkół w całej Polsce, zaś sam Zbyszek właśnie jest z chłopakami z technikum na Węgrzech, gdzie udało się nawiązać współprace z jedną z tamtejszych podobnych w profilu szkół.
Ci, którzy już uczą się na mechanika dwukołowców mają praktyki w serwisach motocyklowych w Poznaniu i z tym paradoksalnie bywa najtrudniej, bo część właścicieli tych przybytków boi się, że wpuszczając uczniów sami “wyprodukują” sobie konkurencję.
Ale myśląc w ten sposób, sami raczej kręcą na siebie bat zwłaszcza, że otwarcie przez absolwenta własnego warsztatu moto, to koszty dziesiątki razy mniejsze niż np. odpalenie serwisu aut, a nie wpuszczając do siebie młodych, (których po takiej praktyce mogliby przecież zatrzymać) niejako sami prowokują jeszcze uczniów by odpalali własne biznesy…

Oby gospodarsko – praktyczne myślenie rozlało się na cały kraj i tylko żal i trwoga, że w stosownych ministerstwach i departamentach ds. nauki za grosz takiego podejścia nie am. Że potrzeba aż “szaleństwa” Zbycha Koprasa, samozaparcia dyrekcji i gospodarza (tzw: “organu założycielskiego” szkoły – kto to tak nazwał!?) i przede wszystkim zapału i chęci samej młodzieży by w Polskiej szkole cokolwiek drgnęło.

Zważywszy, że dla “Skuterowa.com” kwestia “mechanika motocyklowego” to temat wyjątkowo bliski, donoszę o tym z radością i jednak optymizmem a jeśli dodać do tego, że dwukołowców jest zarejestrowanych w Polsce grubo ponad milion i to jedyna(!) obecnie rozwojowa branża moto, pracy dla tej młodzieży z pasją, zabraknąć nie powinno.

Post Scriptum: żeby nie było “żem” tylko teoretyk, moja praca dyplomowa obroniona przed laty na maksimum czyli pięć!? “Model rozrządu Fiata 126p”. 🙂

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

vito

Co-dziennie usiłuję rozwikłać wielka tajemnicę wszechświata jak to się dzieje, że mimo TYLU przeciwności, starań wielu służb, urzędów i mudurowców itp...polskim kierowcom jednak udaje się zwykle dojeżdzac do celu. Motoryzacja? To moja pasja i...praca...:)

4 opinii

  1. Osobiście przecierałem szlaki reformy edukacji (wprowadzenie gimnazjów) i miałem okazję uczęszczać do zespołu szkół, więc było zarówno moje liceum ogólnokształcące jak i profilowane, czyli ukierunkowane na jakąś branże. Samochodówka i elektroniczni/elektryczni (nie pamiętam dokładnie) mieli swój budynek, a Gimnazjum i Ogólniak swój. Muszę przyznać, że o ile profil elektroniczny/elektryczny był jeszcze jako tako kumaty to samochodówka to była wylęgarnia idiotów, zbiornik na odpadki z ogólniaka.

    Powiecie, że to wina systemu albo nauczycieli. Po części może tak, ale głównie to pustogłowie młodych ludzi i ich rodziców. Trzeba posyłać dzieciaki świadomie do szkoły, przeczytać program itd., a potem ich pilnować.

    Mój bratanek uczęszcza do gimnazjum prywatnego (ze względu na poziom okolicznych szkół państwowych) i widzę jakie fajne rzeczy on tam przerabia, na głupim odpowiedniku starego ZPT przedstawiał działanie i budowę silnika w odkurzaczu.
    Moja młoda sąsiadka chodzi do szkoły fotograficznej, rozwija swoje pasje.

    Istnieją szkoły policealne w których można się wykształcić w konkretnym kierunku, o kursach to już nawet nie będę wspominał. Trzeba tylko chcieć.

  2. Moim zdaniem taka szkoła nie ma sensu, ponieważ wiem z doświadczenia, jak wygląda w Polsce serwisowanie motocykli. W skrócie: \”my ze szwagrem zrobimy sami wszystko\”. Kolejna grupa to motocykliści którzy maja pojęcie i serwisują moto u siebie korzystając ze sklepów internetowych i porad w necie. Ze skuterami jest tak, że każdy psioczy, jakie to drogie są przeglądy, a jak przychodzi do poważniejszej naprawy plus robocizna, to większość rezygnuje z naprawy, albo woła szwagra. Szczególnie widoczne w przypadku chińskich skuterów, których \”przekleństwem\” jest niska cena zakupu, a później jeżdżą takie truchła, bo właściciel oszczędza na wszystkim i idzie fama \”chińskie gówno\”. Ludzie często tak sobie kalkulują, że jak mechanik za naprawę auta weźmie, np. 200 zł, to za skuter lub motocykl policzy 30-50 zł., dlatego przestrzegam wszystkich, którzy maja pomysł na taki biznes. Wyposażenie warsztatu to duży wydatek. Nie wystarczy walizka kluczy nasadowych. Poza tym koszty prowadzenia działalności i przepisy dot. przedsiębiorców są koszmarne. Lepiej skończyć ogólną szkołę mechaniczną lub samochodową, a motocykle/skutery dołożyć jakimś kursem lub stażem w serwisie motocyklowym.

  3. Wczoraj zakończyłem edukację w Technikum Budowlanym-faktycznie, ilość praktyki-znikoma, więcej nauczyłem się na praktykach w firmie prywatnej.Egzamin zawodowy będzie przypominał bardziej “teoretyczno-teoretyczny” niż taki z elementami praktyki, część praktyczna to kosztorys wykonywany na podstawie tabeli i pisany ręcznie-ile to sprawdza wiedzy praktycznej?Ani trochę.

    Poziom mówiąc delikatnie zerowy, kilka przedmiotów zawodowych występowało w mniejszym wymiarze godzin niż np. religia.

    Co do klas motocyklowych-w Warszawie, gdy szukałem szkół (w 2009) w jednej samochodówce była klasa o profilu “technik pojazdów motocyklowych”

  4. Witam
    Zgadzam się z przesłaniem artykułu.
    Właśnie dlatego stworzyliśmy przyjazną Akademię Motoryzacji w Starych Babicach koło Warszawy.

    Zapraszamy wszystkich którzy chcą nauczyć się naprawy i tuningu skuterów, naprawy motocykli, samochodów i rowerów na naszą stronę
    http://www.akademiamotoryzacji.pl

    pozdrawiam
    Akademia Motoryzacji

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button